Historia lubi się powtarzać, ale nikt w zamojskiej hali OSiR nie przypuszczał, że przytrafi się ona w dwóch kolejnych meczach Padwy. Dwa tygodnie temu zamościanie po spektakularnej pogoni za Azotami II Puławy zniwelowali siedmiobramkową stratę. Doprowadzili do wyrównania, a co więcej, w ostatniej akcji mieli rzut karny na wagę zwycięstwa, którego nie wykorzystał Paweł Maciocha.
W sobotnie popołudnie rywalem zawodników Padwy Zamość była mocna ekipa AZS Politechnika Świętokrzyska. Kielczanie w pierwszej rundzie pewnie zwyciężyli 30:23 pokazując przy okazji swoją solidność. Drugie starcie obu zespołów zapowiadało się na bardzo zacięte, tym bardziej, że gospodarze mogli liczyć na żywiołowo reagującą publiczność.
W pierwszej połowie obie drużyny zagrały dość nerwowo i popełniały sporo błędów. Gospodarze nie potrafili sobie poradzić zwłaszcza z Dominikiem Nowakowskim, który w tej fazie spotkania rzucił aż sześć goli. Kielczanin trafiał zarówno z rzutów karnych jak i z gry. W 30 min miejscowi tracili do rywali cztery goli. Niby sporo, ale nie raz okazywało się w tym sezonie, że jest to strata jak najbardziej do odrobienia.
Pierwsze minuty drugiej cześć gry były potwierdzeniem tej tezy. W 41 minucie po rzucie karnym w wykonaniu Krzysztofa Maroszka Padwa zdołała wyrównać (14:14). Od tego momentu trwała bardzo zacięta walka, której kulminacja nastąpiła w końcowych minutach. Gospodarze mieli inicjatywę, potrafili nawet wyjść na dwubramkowe prowadzenie (19:17 w 53 minucie). Sytuacja była jednak bardzo dynamiczna, ponieważ już trzy minuty później to kielczanie mieli jednobramkową zaliczkę (19:20).
Eksplozja emocji nastąpiła w 60 minucie. Po dwóch golach Pawła Maciochy zamościanie odzyskali prowadzenie, ale do wyrównania doprowadził Nowakowski. Na kilka sekund przed końcem szarża Adriana Adamczuka zakończyła się odgwizdaniem rzutu karnego.
Zawyła syrena oznaczająca koniec spotkania, a do próby sposobił się Szymon Fugiel. Znów szansa na wygraną, znów ogromna kumulacja emocji i… znów jęk zawodu zamojskiej publiczności. Piłka odbiła się od poprzeczki, a następnie spadła w okolice linii bramkowej. Sędziowie nie mieli wątpliwości – nie ma gola!
Po raz kolejny okazało się, że pozornie najłatwiejszy element gry – rzut karny – wcale do łatwych nie należy. W sobotę zamościanie dziewięć razy stawali na linii siódmego metra, ale powodzeniem zakończyły się tylko cztery próby.
Napisz komentarz
Komentarze